Cato234 Cato234
2078
BLOG

Smoleńsk 10.04.2010

Cato234 Cato234 Polityka Obserwuj notkę 0

 .SMOLEŃSK 2010.

 

Artykuł w "Najwyższym czasie" - interesująca hipoteza.

29/09/2010, 10:47. Kategorie: publicystyka
 

Smoleńsk. Historia amatorskiego wideo

Leszek Szymowski »

Miniony tydzień upłynął pod znakiem dramatycznych doniesień na temat katastrofy smoleńskiej. Najpierw katolicki ksiądz odnalazł na miejscu tragedii szczątki zwłok ofiar. Przy okazji wyszło na jaw, że wrak samolotu wciąż jest niezabezpieczony. Światło dzienne ujrzały również sensacyjne zeznania kontrolerów lotu, które wskazują na to, że piloci zostali wprowadzeni w błąd. „Najwyższy CZAS!” dotarł również do informacji kwestionujących wiarygodność najważniejszych dla sprawy świadków. Im dłużej trwa śledztwo w sprawie smoleńskiej katastrofy, tym mniej wiemy. Kilkadziesiąt minut po katastrofie w pobliżu lotniska Siewiernyj na popularnym internetowym serwisie z krótkimi filmami znalazło się nagranie wykonane telefonem komórkowym przez nieznanego autora. Niewyraźne kadry pokazywały wrak płonącego samolotu, a obok niewyraźne ruchy. Słychać było również kilka głośnych huków i urywane słowa rozmowy. Kolejne głosy zostały zagłuszone dźwiękiem syren alarmowych. Na niewyraźnych kadrach widać także poruszające się postacie. Później film się kończy.

W pogoni za nagraniem

Pierwsze nagranie zniknęło z Sieci jeszcze 10 kwietnia. Dlaczego tak się stało – nie wiadomo. Na szczęście wcześniej informacja o filmie rozeszła się szerokim echem i wielu internautów ściągnęło nagranie na twarde dyski. Dzięki nim film po kilku godzinach pojawił się znowu. Użytkownicy Sieci zaczęli pocztą pantoflową wymieniać się linkami do filmu. Nagranie, choć jeszcze kilka razy było blokowane, ostatecznie rozeszło się po internecie. Wieczorem w dzień tragedii w Sieci zaczęły pojawiać się pierwsze analizy wykonywane domowymi metodami przez amatorów. Wszyscy byli zgodni w dwóch kwestiach: po pierwsze – na miejscu widać poruszające się postaci ubrane w czerwone kurtki, które w ostatnim fragmencie nagrania uciekają z miejsca wypadku; po drugie – słychać kilka tajemniczych huków przypominających odgłosy wystrzałów.

Jednymi z pierwszych, którzy zabezpieczyli nagranie na twardym dysku, byli technicy FBI – amerykańskiej policji zajmującej się zwalczaniem zorganizowanej przestępczości. Jak ustaliliśmy, kilkanaście sekund po zamieszczeniu w sieci pierwszego nagrania jego autor wysłał e-maila na adresy FBI, które znalazł w internecie. Do maila załączył link do wykonanego przez siebie filmu. W ten sposób kilkadziesiąt minut po katastrofie pracownicy FBI weszli w posiadanie najbardziej oryginalnego nagrania. Specjalna obróbka 12 kwietnia 2010 roku nagranie ze Smoleńska trafiło do Quantico, gdzie mieści się jedno z najlepiej wyposażonych laboratoriów kryminalistycznych na świecie (wykonuje się tam ekspertyzy na polecenie FBI). Tam poddane zostało specjalistycznemu badaniu fonoskopijnemu. Dzięki zastosowaniu dekonwolucji (matematycznej operacji umożliwiającej rozdzielanie połączonych sygnałów), specjalistycznych filtrów dźwiękowych i skomplikowanego systemu algorytmów po wielu tygodniach żmudnych badań udało się wyodrębnić kilka ścieżek dźwiękowych. W ten sposób w połowie lipca technicy FBI oddzielili wszystkie głosy i odczytali treść rozmów nieznanych osób, które znalazły się na miejscu tuż po upadku tupolewa.

Równolegle ściągnięty z internetu zapis nagrania trafił do techników wykonujących zlecenia Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu. W lipcu opracowali oni wstępną wersję zapisu filmu, która pokrywa się z tym, co odczytali specjaliści z FBI. Ekspertyzy zajęły wiele tygodni, ponieważ technicy nie poprzestali na odczytaniu nagrań głosowych. Poddali specjalistycznej obróbce i powiększeniu każdą z ponad 1200 klatek filmu. Dzięki temu zobaczyli, że w 37. sekundzie widać, jak spod wraku samolotu wyczołguje się mężczyzna ubrany w jasny garnitur. Niestety nie wiadomo, co działo się z nim dalej, ponieważ autor filmu nie zarejestrował tego. W tej chwili skierował bowiem kamerę w inne miejsce. W 43. sekundzie w pobliżu kół samolotu widać również mężczyznę, który najpierw podnosi ręce do góry, a potem nagle przewraca się na ziemię. Nie wiadomo, czy wstał, bo chwilę później nagranie pokazało inne miejsce.

„Nie dobijajcie nas”

Technicy zidentyfikowali siedem głosów. Pierwszy należał do autora filmu (rozpoznano to po tym, że słowa były wypowiadane z najbliższej odległości i inaczej zarejestrowała je kamera). W filmie słychać ponadto trzy różne męskie głosy i jeden kobiecy. Wszyscy mówią po rosyjsku. Dodatkowo słychać dwa inne głosy po polsku. Pierwszy, męski, to jęk: „O Boże, co to jest?!” (28. sekunda). W 50. sekundzie słychać też kobiecy głos po polsku „Nie zabijajcie nas!”. W 31. sekundzie męski głos wydaje polecenie: ubijat’ (ros. „zabijać”). W 43. sekundzie ten sam męski głos mówi: Krugom, dawaj, krugom, on uchodit!, co po rosyjsku oznacza: „okrążaj go, okrążaj, on ucieka”. Na filmie dwukrotnie zarejestrowany jest inny męski głos, wypowiadający słowo palieg, co może oznaczać: „poległ” lub „został zabity”. W 46. sekundzie jeden z mężczyzn zaczyna krzyczeć: dawaj, riebiata, chuja, co po rosyjsku oznacza: „dawaj, zabijamy ch***a”.

Kłamstwa głównego świadka

Kilka dni po tym, jak tajemnicze nagranie trafiło do internetu, strona rosyjska ogłosiła publicznie, że zidentyfikowano autora filmu. Miał to być 30-letni Władimir Iwanow – mechanik samochodowy z warsztatu w pobliżu lotniska Siewiernyj. Iwanow ochoczo opowiadał dziennikarzom o tym, że feralnego dnia był w pobliżu, w swoim warsztacie i gdy zobaczył, że samolot upada na ziemię, natychmiast pobiegł na miejsce katastrofy. Szczęściem miał przy sobie telefon komórkowy i wszystko nagrał. Według Iwanowa, w odgłosach wystrzałów nie ma nic dziwnego. Jego zdaniem, wybuchała amunicja funkcjonariuszy BOR, którzy towarzyszyli prezydentowi Kaczyńskiemu. – Byłem w wojsku i znam się na tym – mówił prokuratorom i dziennikarzom Iwanow. – To na pewno wybuchała amunicja. Wersja Iwanowa ma same słabe punkty. Przy zwłokach wszystkich oficerów BOR, którzy zginęli, znaleziono pistolety i pełne magazynki amunicji. Ani jeden pocisk nie wybuchł od ognia. Broń służbowa BORowców i ich amunicja zostały zabezpieczone przez Rosjan i do dziś nie wróciły do Polski. BOR nie chciał sprawy komentować, zasłaniając się tajemnicą.

Władimir Iwanow mylił się jeszcze co najmniej dwa razy. Telefon komórkowy, który, jak zeznał, miał przy sobie tamtego dnia, nie ma funkcji nagrywania. Co więcej – precyzyjna analiza filmu wykazała, że nagranie wykonane było z wysokości ok. 160 cm nad ziemią. Jeśli więc Władimir Iwanow (który ma ponad 190 cm wzrostu) byłby faktycznym autorem filmu, musiałby nakręcić go, trzymając aparat niemal na wysokości brzucha. Postać Władimira Iwanowa ma jeszcze wiele innych tajemnic. Warsztat, w którym pracuje, znajduje się ponad pół kilometra od miejsca katastrofy. Autor filmu był na miejscu kilka sekund po upadku samolotu, jeszcze przed włączeniem syren alarmowych (a te włączono niecałą minutę po katastrofie). Jeśli przyjąć wersję Iwanowa, trzeba byłoby uznać, że pół kilometra przebiegł w ciągu niecałej minuty. – Ten człowiek przypomina starego Rosjanina z Katynia, który w 1943 roku zeznawał przed Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem, że widział, jak do polskich jeńców strzelali żołnierze niemieccy – mówi oficer polskich służb, który brał udział w śledztwie. – Jego zeznania są całkowicie niewiarygodne.

Zaskakująca wersja

Gdy tajemniczy film przedostał się do opinii publicznej, rosyjska prokuratura postawiła jeszcze jedną hipotezę dotyczącą źródła huków. Według niej, wybuchać miały butle ciśnieniowe znajdujące się na pokładzie Tu-154. W tę wersję nie wierzy pirotechnik BOR, ekspert z dziedziny materiałów wybuchowych (rozmawialiśmy z nim wielokrotnie na temat katastrofy). – Huk od wybuchu butli byłby znacznie głośniejszy niż to, co słyszeliśmy na tym fi lmie. Byłoby też prawdopodobnie widać ślady eksplozji – uważa. Wersja wzięła w łeb, gdy okazało się, że na pokładzie prezydenckiego tupolewa znaleziono całe butle ciśnieniowe. Precyzyjna analiza filmu wykazała, że nagranie zarejestrowało dziewięć dziwnych wybuchów, z czego pierwsze trzy były cichsze. – Moim zdaniem, to były strzały z broni z tłumikiem, a później z broni bez tłumika – mówi cytowany wyżej ekspert BOR.

Słowa naszego rozmówcy potwierdza jeszcze inny, bardzo ważny fakt. Otóż technicy i dochodzeniowcy, którzy pracowali na miejscu katastrofy, zabezpieczyli wszystkie przedmioty pozostałe z ocalałego samolotu. Wśród nich były właśnie… butle tlenowe. Nie nosiły najmniejszych śladów uszkodzeń. A przecież trudno przyjąć, żeby butle, które miały wybuchnąć, mogły po kilku godzinach wyglądać na nieuszkodzone.

Wszystko wskazuje na to, że tajemniczy film pomoże odtworzyć to, co działo się w pobliżu lotniska Siewiernyj tuż po katastrofie. Czy będzie to przełom w śledztwie? – To nagranie zostanie przez nas przebadane. Nie możemy zbagatelizować tego filmu – zapewniał niedawno pułkownik Jerzy Artymiak z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Wkrótce potem polska prokuratura wystąpiła do strony rosyjskiej o pomoc w odnalezieniu autora filmu. I w ten sposób odnalazł się drugi człowiek.

Kłamstwa drugiego świadka

Drugi rzekomy autor filmu nazywa się Władimir Safonienko i również jest mechanikiem samochodowym pracującym w pobliżu lotniska Siewiernyj. Według jego zeznań (zostały opublikowane), feralnego dnia przechadzał się obok lotniska i gdy zobaczył spadający samolot, natychmiast pobiegł na miejsce i zaczął wszystko filmować. Pytany o tajemnicze odgłosy Safonienko stwierdził najpierw, że wybuchały butle tlenowe. Później powiedział, że istnieje jeszcze jedna możliwość: oto na miejscu znaleźli się żołnierze OMON-u i zaczęli strzelać w powietrze, aby odstraszyć gapiów. Tej wersji przeczy fakt, że strzały mają różny pogłos (pierwsze trzy są bardziej ciche, jakby używano tłumików). Trudno więc uznać, że funkcjonariusze OMON-u przez przypadek znaleźli się na miejscu zaraz po upadku tupolewa i zabrali ze sobą tłumiki. Władimir Safonienko wypowiadał się chętnie dla mediów. Udzielił wywiadu m.in. dziennikarzom telewizji TVN. To o tyle zaskakujące, że dwaj kontrolerzy z wieży w Smoleńsku: Wiktor Ryżenko i Paweł Pliusnin – konsekwentnie odmawiają rozmów z prasą. Gdy tylko ukazał się pierwszy wywiad Władimira Safonienki, technicy porównali jego głos z głosem zarejestrowanym na filmie dostępnym w internecie. Okazało się, że są to dwa różne głosy. Wskazuje to, że również Władimir Safonienko kłamie.

Jeśli tak jest, oznacza to, że wciąż nie jest znany faktyczny autor filmu ze Smoleńska. A to z kolei oznacza, że wciąż nie przesłuchano osoby, która widziała, co działo się w pierwszych sekundach po upadku samolotu. Im dłużej trwa to śledztwo, tym więcej jest znaków zapytania, a mniej zweryfikowanych informacji pozwalających poznać prawdę.

_________________________________________________________________________________

I jeszcze jeden tekst tego samego autora z "Najwyższego czasu":

 

Dowody matactwa katastrofy smoleńskiej

 

Leszek Szymowski »

Działania rosyjskiej prokuratury nie mają faktycznie na celu wyjaśnienia przyczyn katastrofy tupolewa, lecz uwiarygodnienie wersji o błędzie pilotów. Zdobyliśmy rosyjskie dowody, że rosyjska wersja nie pokrywa się z prawdą.

Przyczyną upadku Tu-154M był błąd pilota i ekstremalnie trudne warunki do lądowania – tę wersję rosyjski komitet kierowany przez Tatianę Anodinę lansuje jako jedynie słuszną od samego początku śledztwa. Według Anodiny, jej pracowników i rosyjskich polityków, nie istnieją najmniejsze przesłanki uzasadniające tezę o jakiejkolwiek inspiracji rosyjskiej ani o próbie zamachu. Tatiana Anodina i współpracujący z nią rosyjscy prokuratorzy od początku wykluczają też jakąkolwiek winę Rosjan. Co więcej – w swoich komunikatach MAK podkreśla, że strona rosyjska dochowała wszelkich procedur od samego początku. Już po kilku minutach po tragedii na miejscu pojawiła się bowiem rosyjska ekipa ratunkowa, której niestety nie udało się nikomu pomóc, bowiem żaden z pasażerów nie przeżył.

Według MAK, Rosjanie dochowali również wszystkich innych procedur: zabezpieczyli zwłoki, zidentyfikowali je, a później przetransportowali do Polski. Zapewnili również opiekę i pomoc dla rodzin ofiar. Ta propaganda zaczęła się w dniu katastrofy i trwa nieprzerwanie czwarty miesiąc. „Najwyższy CZAS!” zdobył dowody, że wersja strony rosyjskiej w całości rozmija się z prawdą. I co ciekawe, są to dowody wytworzone przez stronę rosyjską.

Tajne zdjęcia

W ręce dziennikarza „Najwyższego CZASU!” wpadło ponad 100 zdjęć wykonanych w miejscu katastrofy przez funkcjonariusza Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Zdjęcia te zdobył polski wywiad, a naszej redakcji przekazał je znajomy oficer Agencji Wywiadu. Najważniejsze zdjęcie zostało wykonane o godzinie 14.52 czasu moskiewskiego czyli o 12.52 czasu polskiego. Przedstawia zwłoki Lecha Kaczyńskiego leżące wśród szczątków rozbitego samolotu. Zwłoki są w stanie zbliżonym do nienaruszonego. Gdyby nie oderwana noga, Lech Kaczyński wygląda, jakby spał. To zdjęcie obala wiele fałszywych informacji na temat katastrofy. Po pierwsze: dowodzi, że zwłoki prezydenta zostały zidentyfikowane znacznie wcześniej, niż ogłosili to oficjalnie Rosjanie. Bowiem dopiero kilkanaście minut po godzinie 16.00 gubernator obwodu smoleńskiego poinformował opinię publiczną o odnalezieniu zwłok Kaczyńskiego.

Omawiane zdjęcie nie pasuje do wersji, którą przedstawili później Maks Kraczkowski i Joachim Brudziński – dwaj posłowie PiS, którzy 10 kwietnia wieczorem towarzyszyli Jarosławowi Kaczyńskiemu w drodze na identyfikację zwłok. – Zwłoki prezydenta były zmasakrowane. Noga i ręka były oderwane od korpusu – wspominał jeden z posłów, odmawiając podania do publicznej wiadomości dalszych szczegółów. Jest absolutnie niemożliwe, aby Jarosław Kaczyński i jego najbliżsi współpracownicy kłamali, mówiąc o tym, w jakim stanie są zwłoki prezydenta. Wyjaśnienie tej zagadki może być tylko jedno: zwłoki Lecha Kaczyńskiego najpierw przez ponad 4 godziny leżały nie pilnowane obok wraku samolotu, a później zostały celowo zmasakrowane przez Rosjan! I w takim stanie zobaczyli je dopiero wieczorem posłowie PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Nasuwa się więc pytanie: czy zwłoki zmasakrowano po to, aby ukryć prawdziwe okoliczności śmierci polskiego prezydenta?

Zdjęcie zwłok prezydenta dowodzi również tego, że na miejscu nie ma ani polskich ochroniarzy z BOR, ani nikogo z Rosjan, kto pilnowałby ciała Kaczyńskiego. W oczywisty sposób przeczy to zapewnieniom BOR o dochowaniu procedur (kierownictwo BOR zapewniało, że na miejsce natychmiast przybyli funkcjonariusze BOR, którzy przykryli zwłoki prezydenta marynarką i zapobiegli wykonywaniu zdjęć).

Tajny zapis

Na omawianych zdjęciach bardzo dobrze widać poszczególne fragmenty rozbitego Tupolewa. Bardzo dobrze widać silniki i wirniki, które zachowały się w stanie niemal nienaruszonym. Ekspert-pirotechnik, który jako jeden z pierwszych obejrzał te zdjęcia, doszedł do wniosku, że przeczą one wersji MAK o przebiegu katastrofy. W ostatnich sekundach lotu kapitan Arkadiusz Protasiuk otworzył całkowicie przepustnicę i zwiększył ciąg do maksymalnego. Nie zdążył jednak podnieść samolotu. Maszyna uderzyła więc o ziemię na pełnym ciągu. Z danych technicznych tupolewa wynika, że jego turbina pracuje średnio z prędkością 12 tys. obrotów na minutę a w sytuacji całkowitego otwarcia przepustnicy – z prędkością dochodzącą nawet do 20 tys. obrotów na minutę. – Jeśli o ziemię uderzy silnik pracujący z taką prędkością, wirniki i części turbiny muszą rozpaść się na drobne kawałki, które można znaleźć w odległości kilku kilometrów – uważa biegły (prosił, by na razie nie podawać jego nazwiska do publicznej wiadomości). – Tymczasem silniki Tupolewa zachowały się prawie niezniszczone.

Według jego ekspertyzy, może to świadczyć tylko o tym, że w momencie uderzenia silnik nie pracował. Tylko ten fakt stanowi jedyne logiczne wytłumaczenie tego, że tuż przed uderzeniem o ziemię samolot nagle zniżył lot. – Zniżył lot, bo silniki nie pracowały i nie było mocy, aby pchać maszynę – mówi biegły. Według niego, ślady barwy popielatej, które zachowały się na wraku silnika, to ślady materiału grafitowego, który zablokował pracę turbiny i wirników, powodując najpierw gwałtowne zejście samolotu, a później uderzenie o ziemię. Zatrzymane silniki, które nie pracowały w momencie uderzenia, nie wybuchły i dlatego pozostały całe. Z oficjalnego komunikatu rosyjskiego komitetu wynika, że samolot zahaczył skrzydłem o drzewo, w wyniku czego odwrócił się na grzbiet i uderzył o ziemię.

Tej wersji przeczą zdjęcia, na których widać koła i golenie samolotu (metalowe elementy łączące koła z kadłubem). Są wyraźnie zabrudzone błotem. Jak to się stało, że koła i golenie samolotu wybrudziły się błotem, skoro maszyna uderzyła o ziemię odwrócona? Elementy te mogły mieć co najwyżej ślady zachlapania odpryskami błota, tymczasem ich wygląd (gruba warstwa błota) wskazuje, że samolot uderzył dolną częścią o rozmiękczoną ziemię, przekoziołkował i odwrócił się na grzbiet.

Tajne nagranie

Wersji lansowanej przez MAK i rosyjską prokuraturę najbardziej przeczy amatorski film nagrany telefonem komórkowym tuż po katastrofie. Widać na nim sylwetki biegających ludzi i słychać odgłosy strzałów. Film został umieszczony na popularnym serwisie internetowym YouTube kilka godzin po katastrofie. Do jego wykonania przyznał się Władimir Iwanow – 30-letni mechanik samochodowy z wioski Siewiernyj pod Smoleńskiem. Iwanow stwierdził, że na miejscu nie widział żadnych osób, a źródłem strzałów były wybuchy amunicji z magazynków należących do funkcjonariuszy BOR towarzyszących prezydentowi. – Byłem w wojsku, znam się na tym – mówił Iwanow. Okazało się, że wcześniej Iwanow złożył inne zeznanie, w którym stwierdził, że na miejscu widział obce osoby. Co więcej – podał nieprawdziwe dane odnośnie telefonu komórkowego. Aparat telefoniczny, którym, jak twierdził, wykonał film, nie posiada kamery ani funkcji nagrywania! Później okazało się, że Iwanow kłamał jeszcze jeden raz. Źródłem odgłosu strzałów nie mogła być amunicja należąca do funkcjonariuszy BOR. Znalezione przy nich magazynki były bowiem… pełne i nie wybuchły po katastrofie.

Faktycznym autorem filmu był niejaki Andriej Mendierej – chłop mieszkający w pobliżu lotniska Siewiernyj. Tego ranka przechadzał się po okolicznych lasach, gdy w pobliżu upadł samolot Lecha Kaczyńskiego. Mendierej chwycił za telefon komórkowy i natychmiast nagrał wszystko to, co się działo. Zdając sobie sprawę z tego, co widział i słyszał, Mendierej natychmiast umieścił film w internecie. Pozostawił po sobie ślady, po których go zidentyfikowano. 14 kwietnia 2010 roku spotkał się z nim oficer Agencji Wywiadu podający się za pracownika śledczego polskiej prokuratury. Z notatki polskiego wywiadowcy („Najwyższy CZAS!” dysponuje jej kopią) wynika, że Mendierej wyraził zgodę na współpracę i złożenie zeznań, jednak poprosił, aby polska prokuratura załatwiła mu prawo pobytu w Polsce i przyznała ochronę. Zeznań złożyć nie zdążył.

Następnego dnia został zasztyletowany w Kijowie i kilka godzin później zmarł. Zabezpieczony w internecie film trafił do technika pracującego dla AW i ABW. Po kilku tygodniach ekspert oczyścił film z szumów. Po oczyszczeniu słychać komendy: strielaj, strielaj i rosyjskie zdanie: eta żenszczina żywiot („ta kobieta żyje”). Słychać po polsku prośbę: „Nie dobijajcie nas”. W 37. sekundzie filmu widać mężczyznę w garniturze, który wyczołguje się spod wraku samolotu.

Tajemniczy telefon

Nagranie kończy się chwilę po tym, jak na lotnisku włączone zostały syreny alarmowe. Chwilę później na miejscu zjawiły się ekipy ratunkowe, dochodzeniowcy z OMON-u, lekarze i grupy ratunkowe z FSB. Wśród nich był pułkownik Nikita Siergiejewicz Pawlenko – zastępca szefa dochodzeniowców ze smoleńskiego OMON-u. Następnego dnia, w rozmowie z prokuratorem, Pawlenko zeznał, że w sobotę 10 kwietnia miał zaplanowany urlop, ale został wezwany nagłym telefonem przez szefa, który kazał mu jechać na lotnisko Siewiernyj, gdzie rozbił się samolot z polskim prezydentem.

Zaskoczenie śledczych wzbudziło to, że z drugiego końca miasta pułkownik przyjechał samochodem w ciągu kilku minut. Polski wywiad postanowił zweryfikować tę relację poprzez biling telefoniczny oficera. Okazało się, że jedyny tego dnia telefon pułkownik Pawlenko otrzymał o godzinie 8.31, a więc wtedy, gdy samolot z Lechem Kaczyńskim na pokładzie był jeszcze w powietrzu. – Okoliczności upadku tupolewa wyglądają coraz bardziej zagadkowo – mówi Beata Kempa z PiS, członek zespołu wyjaśniającego katastrofę. – Im dłużej trwa śledztwo, tym więcej pojawia się pytań i zagadek – dodaje.

Wszystkie te niejasności coraz bardziej wskazują na to, że Lech Kaczyński zginął w wyniku zamachu.

 

Żródło: www.nczas.pl

Cato234
O mnie Cato234

Jestem konserwatystą i demokratą. W sferze ekonomicznej - liberałem. Zawodowo zajmuję się biznesem. Prywatnie - politykuję. Poza tym zajmuję się rodziną, literaturą, filmem i sportem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka